piątek, 22 stycznia 2016

Giles Waterfield - Długie popołudnie

Wyszperałam tę książkę w ofercie małego wydawnictwa Kle i okazała się to wyjątkowo udana lektura. Przywodziła na myśl Przeminęło z wiatrem Downton Abbey. Powieść Gilesa Waterfielda opowiada o przemijaniu pewnego modelu życia w zderzeniu z bezlitosnym żywiołem, jakim jest wojna. 



Jest rok 1912. Helen i Henry Williamsonowie, bogate angielskie małżeństwo, postanawia zamieszkać na francuskiej Riwierze. Pretekstem do wybrania spokojnej Mentony na miejsce stałej rezydencji jest wątłe zdrowie pary, zwłaszcza pani Williamson. Kupują piękną willę, która od pierwszego wejrzenia jest ucieleśnieniem ich marzeń o idealnym domu dla nich i ich dwóch synów, Charlesa i Francisa. Staje się on ich azylem, schronieniem, ucieczką od rzeczywistości, nawet wtedy, gdy wcale nie ma potrzeby uciekać. Zamykają się w przyjaznym otoczeniu, delektują czarem pięknych wnętrz i wspaniałego ogrodu. Luksus, w którym żyją, brak trosk i zajęć poza domem, sprawia, że ich życie wydaje się sielanką godną zazdrości. Jest to jednak tylko przykrywka dla skrywanych głęboko i nigdy niewypowiedzianych głośno obaw, strachów, wątpliwości i wzajemnych pretensji. Williamsonowie nie potrafią wyzbyć się konwenansów właściwych ich pokoleniu, prawdę o sobie usłyszą dopiero za jakiś czas z ust dzieci.

Skoncentrowana na rzekomych problemach zdrowotnych Helen wymusza na mężu rezygnację z kariery dyplomatycznej. Nic, co prawda, nie robi na siłę, ale ma moc szantażowania zakochanego w niej mężczyzny samym uśmiechem. Nie chcąc nadwątlić jej zdrowia, Henry daje sobie wmówić, że sam jest również chorowity i że bez niego ona nie da sobie rady. Jedynym miejscem, które zapewnia jej zdrowie i poczucie bezpieczeństwa jest Lou Paradou - ich raj na ziemi, willa w Mentonie. 

Książkowa willa Lou Paradou istnieje naprawdę, a nazywa się Clos du Peyronnet (fot. ze zbiorów rodzinnych autora)

Przekonania Helen o tym, że jej model życia jest idealny, nie zmienia nawet pierwsza wojna światowa. Choć wokół żony tracą mężów, a dzieci ojców, jej świat nadal trwa. Owszem, zauważa ogrom nieszczęścia i nawet podejmuje wysiłki, by wspomóc tych, którzy walczą, udzielając się w miejscowym szpitalu, ale nie pozwala, by wojna tknęła jej rodzinę. Jednym spojrzeniem gasi w Henrym wszelkie pomysły, aby wziąć w niej aktywniejszy udział. Jak prawdziwa angielska dama otwiera swój dom dla żołnierzy-rekonwalescentów, serwuje im herbatę i ciastka, oprowadza ich po ogrodzie, zabawiając rozmową. Nie zauważa jednak uczuć, jakie rodzą się między jednym z oficerów a guwernantką chłopców i jego późniejszą śmierć na froncie skomentuje tylko konwencjonalną formułą grzecznościową. Wydaje się pustą egoistką, głupią lalką, która słodkim głosikiem trzyma wszystkich w żelaznym uchwycie. Nawet synów, od najmłodszych lat lękających się o zdrowie matki.

Życie Williamsonów jest doskonale zorganizowane, poukładane według bezbłędnych planów pani domu. Ma być rodzinne, sielskie i szczęśliwe, a staje się okropnie nudne. Wszyscy muszą się dostosować, by nie zaburzyć harmonii wymarzonego świata. Z biegiem lat Helen popada w skrajną hipochondrię, nie rusza się w żadną podróż bez konsultacji z lekarzem, raz w tygodni nie wstaje z łóżka, by odpocząć spokojnie od codziennego lenistwa. Chciałoby się nią potrząsnąć, jej mężem także. Obudźcie się, tak nie da się żyć. Tak nie można!

Otóż można i da się. Helen kupiła dom w Mentonie po pobycie w Indiach, gdzie pracował Henry. Tam dotknęło ich nieszczęście i stracili ukochaną córeczkę. To doświadczenie wydaje się kluczem do zrozumienia Helen Williamson. Była bezradna patrząc na śmierć dziecka i ta bezradność nigdy nie może się powtórzyć. Nigdy los nie zadecyduje za nią, a przynajmniej ona zrobi wszystko, by na to nie pozwolić. Stąd wynika zapewne jej obsesyjna troska o zdrowie własne i najbliższych. Jej chęć zamknięcia tych, których kocha w willi w cichej i bezpiecznej Mentonie. Niemożliwe powiecie, w końcu rzeczywistość ją dopadnie. Otóż Helen na to nie pozwoli! Nikt i nic nie wpłynie na jej decyzje i na jej życie. Czy wygra walkę z losem? 

Długie popołudnie jest książką poruszającą, budzącą emocje i zmuszającą do refleksji, a do tego pięknie napisaną. Uwielbiam takie powieści, gdzie wszystko jest przemyślane i trafnie oddane słowami, gdzie każde zdanie czyta się z przyjemnością. Warto po nią sięgnąć choćby dla samych opisów życia na początku XX wieku, zwłaszcza, że Lou Paradou naprawdę istnieje i związana jest z rodzinną historią autora. Fascynujące jest obserwowanie przemijania, ludzkiej ucieczki od wielkich zmian, zmagań z czasem, który dla wszystkich jest równie bezlitosny. Przeminiemy z wiatrem i my.

Więcej o Lou Paradou (Clos du Peyronnet):
Po angielsku - https://jardinsalanglaise.wordpress.com/2015/03/25/le-jardin-clos-du-peyronnet-william-waterfields-garden/


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz